But if you close your eyes, does it almost feel like nothing changed at all?
Alice
- Proszę przygotować się do lądowania. - ogłosiła przez mikrofon stewardessa. Nie wiem czy byłam bardziej zła, smutna czy zestresowana, w mojej głowie był większy burdel niż w stereotypowej damskiej torebce. Przylot do Londynu miał w tej chwili tylko jedną, jedyną zaletę - znów zobaczę Danny'ego.
Kiedy byłam mała, mieszkaliśmy z rodzicami w małym domku na przedmieściach stolicy UK. W okolicy wszyscy dorosli wychodzili razem na kawę, a wszystkie dzieci bawiły się w jednej piaskownicy. Każdy znał każdego. Dan i ja wyjątkowo dobrze się dogadywaliśmy. Później chodziliśmy razem do szkoły, siedzieliśmy na parapetach podczas przerw, wracalismy przeskakując razem przez kałuże londyńskiego deszczu.
A potem wyjechałam na studia.
Chociaż prawdę mówiąc więcej znaczącym powodem wyjazdu był Fernando. Miałam studiować mieszkając u niego, czy raczej - mieszkać u niego, w międzyczasie studiując. Fernando miał hiszpańską krew i wyjątkowe hobby: lubił wspierać finansowo lokalne prostytutki. Oczywiście ja, zakochana na zabój i bezgranicznie mu ufająca, nie zauważyłam tego przez półtora roku. Pewnego dnia skrócono mi zajęcia, wróciłam więc do domu jakieś dwie godziny wcześniej niż zwykle. Przekręciłam klucz w drzwiach i coś mi sie przekręciło w żołądku. Mój chłopak bawił się z jakąś lafiryndą, opierającą się o ścianę w salonie. Spakowałam walizki i już mnie nie było. Podczas drogi na lotnisko robiłam milion rzeczy na raz: walczyłam z nieustannie napływającymi mi do oczu łzami, modliłam się o jakiś lot do Londynu i dzwoniłam do Dana. Poprosiłam, żeby po mnie przyjechał, a swój nieoczekiwany przyjazd wytłumaczyłam spontaniczną wizytą-niespodzianką. Chłopak ucieszył się jak dziecko.
Wychodząc z samolotu ocierałam kolejne łzy. Daniel nie mógł przecież dowiedzieć się, dlaczego wróciłam. Nie mogłam dać po sobie znać. Zamierzałam więc wypchać mu mózg bajeczkami.
Świetna ze mnie przyjaciółka.
Odebrałam bagaż, przeszłam przez bramkę i oto w hali przylotów stał wysoki chłopak z burzą ciemnobrązowych, prawie czarnych włosów, nastroszonych w może trochę dziwny, ale bardzo, bardzo Danowy sposób. Wyszczerzył zęby w gigantycznym uśmiechu. Dopiero teraz zauważyłam, że trzymał kartkę z wydrukowanym napisem:
NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKA NA ŚWIECIE
i małym dopiskiem:
i wschodząca gwiazda wśród tłumaczy/tancerek/ludzi niewiedzących co chcą robić w życiu.
Panie i Panowie: Alice Winters!
Jestem szczęściarą, że mogę go nazywać swoim przyjacielem.
Rzuciłam się na niego, gniotąc kartkę którą trzymał, i mocno go przytuliłam. Chłopak przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej. Przypomniało mi to dotyk Fernando i nie zdołałam powstrzymac dwóch łez. Otarłam je szybko, wciąż wtulona w tego wysokiego chudzielca. Jego wystające żebra może nie były najwygodniejszą rzeczą, o jaką mogłam się oprzeć, ale bijące od niego ciepło skutecznie to rekompensowało.
Mój zawsze ciepły Danny, w którego można się było wtulić jak w poduszkę. Tak bardzo mi go brakowało przez te półtora roku.
- Alice! - wykrzyknął wreszcie.
- Tak mam na imię! - odkrzyknęłam i roześmialiśmy się. - Strasznie za Tobą tęskniłam głupku.
- No wiem, któż by nie tęsknił za takim głupim głupkiem jak ja? - przedrzeźnił mnie chłopak. Znów się roześmialiśmy, co przychodziło mi tak naturalnie, że przez moment było aż zawstydzające.
Naprawdę dawno się nie śmiałam.
Nagle Dan spoważniał.
- No nie wierzę. - powiedział z nutką niezadowolenia w głosie.
- Co? - zapytałam zdezorientowana.
- Ścięłaś włosy! Jak mogłaś?! No jak mogłaś ja się pytam! -powiedział udawając wielce obrażonego. Uroczo wyglądał jak próbował się złościć. Kochany Danny.
- No ścięłam. - obróciłam się wokół własnej osi, jakbym chciała zademonstrować moje ciemnobrązowe, ale niestety nie tak ciemne jak Dan'a, włosy. Przed wyjazdem sięgały mi prawie do pasa. W szkole byłam znana jako "Alice, ta co ma takie długie włosy".
- I bardzo źle zrobiłaś. No ale odrosną, a wtedy już ja dopilnuję żeby Twoja ręka nie dosięgnęła nożyczek. - powiedział, żartobliwie grożąc mi palcem.
- To jak, idziemy? - zapytał z uśmiechem, który go nie opuszczał odkąd go zobaczyłam.
- Idziemy. - odpowiedziałam, a chłopak złapał za mój bagaż zanim zdążyłam wyrazić swoje zdanie.
Dan prowadził duże, czarne Volvo. Siedziałam na fotelu pasażera obok niego i z przyklejonym do twarzy uśmiechem opowiadałam mu jak cudownie jest w Hiszpanii. Szatyn szczerzył się w tym swoim Smithowatym uśmiechu, demonstrując lekko zniekształconą jedynkę. Moje zbesztane przez pana Wspierajmy Prostytutki serce zaczęło podskakiwać ze szczęścia na widok radochy przyjaciela.
Tak się cieszył na wieść o tym, że dobrze mi się układa.
Gdyby tylko naprawdę dobrze mi się układało.
- No dobra stara, nie wyganiam Cię broń Boże, ale mam Cię zawieźć do domu czy...? - No tak. To pytanie musiało w końcu kiedyś paść.
- W sumie to chciałam zrobić rodzicom niespodziankę dopiero za kilka dni, wiesz jak z nimi jest - przyjedziesz bez zapowiedzi i od razu pomyślą, że coś się stało i będą wypytywać o wszystko. Mógłbyś mnie podwieźć do jakiegoś hotelu? Albo motelu? Właściwie jakimś pensjonatem też nie pogardzę, przyjechałam na totalnym spontanie i nie zabrałam ze sobą dużo kasy. - Kłamstwo numer 748394649. Nie miałam żadnej kasy do zabrania.
- Chyba żartujesz, nie pozwolę Ci włóczyć się teraz po motelach! Przenocujesz u mnie i nie słyszę sprzeciwu!
- Ale... - zaczęłam.
- NIE SŁUCHAM CIĘ LALALALALALA - krzyczał Danny, włączając jedną z naszych ulubionych piosenek.
"Pyro" zagłuszyło moje głośne prostesty i ciche lęki. Dan podśpiewywał razem z Kingsami. Lubiłam jego głos. Bardzo go lubiłam.
I bardzo lubiłam czochrać jego włosy, przed czym się nie powstrzymywałam. Ktoś w końcu musiał nadrobić półtora roku-bez-czochrania.
Przejeżdżaliśmy przez zatłoczone ulice Londynu przy akompaniamencie Kings of Leon. W tym mieście za każdym rogiem czaiło się jakieś wspomnienie. Z każdym przebytym metrem czułam się coraz bardziej... kompletna. Zupełnie jakbym wyjeżdżając do Hiszpanii zostawiła części siebie na każdej ulicy, a teraz zbierała je wszystkie do kupy i umieszczała z powrotem na swoim miejscu. Udzielił mi się nastrój Dan'a i cały czas się uśmiechałam. Zza szyby obserwowałam setki mijanych budynków, skrzyżowań, ludzi nieustannie spieszących się gdzieś. Kochałam to miasto. Moje miejsce na ziemi.
Jechaliśmy tak jakiś czas i nagle Smith oznajmił, że jesteśmy na miejscu. Wyszłam z samochodu i ujrzałam przed sobą duży wieżowiec, bardzo przeszklony. Pomalowany na czarno. Z elementami ciemnobrązowego drewna. I wielkim taraso-dachem. Zawsze chciałam mieć coś takiego. Zazdroszczę temu, do kogo należał.
Wspominałam już jak bardzo kocham minimalizm?
Szatyn wyjął z bagażnika moje walizki.
- Więcej nie mogłaś ze sobą zabrać? - rzucił sarkastycznie.
- Dbam o Twoje mięśnie. Bicepsy same się nie wyrobią. - odpowiedziałam również z udawanym sarkazmem i oboje się zaśmialiśmy. Potem poszłam za nim do mieszkania na najwyższym piętrze wieżowca. Kiedy otworzył drzwi, zaparło mi dech w piersiach.
Mieszkanie Dan'a było prawie całe biało-czarne, z szarymi dodatkami. Ściana w salonie była tak naprawdę od sufitu do podłogi jednym wielkim oknem. Obok okna znajdowały się, o Boże, drzwi. Drzwi na taras.
Więc to Smith był właścicielem tego ogromnego taraso-dachu.
W sumie jednak nie żałuję, że nocuję dziś u niego. Hej, Danny, znalazłam sobie miejsce do spania.
- Wybacz ten bałagan, tak to jest jak się odwiedza mieszkanie jakiegoś faceta znienacka. -rzucił zakłopotany chłopak.
- Ty chyba bałaganu nie widziałeś - odpowiedziałam.
Przez cały dzień opowiadałam mu o Hiszpanii, o tym jak wygląda moje cudowne, kolorowe życie w Alicante, o tym jak to jest kiedy jedziesz na uczelnię i zza szyby autobusu widzisz głęboki błękit morza. Wieczorem, kiedy w miarę zaspokoiłam apetyt na informacje chłopaka, oddałam mu pałeczkę.
- Twoja kolej.
- Moja kolej na co? - zapytał zdezorientowany.
- Opowiadaj co się działo gdy mnie nie było. Nie uwierzę jeśli powiesz, że wiało tutaj nudą.
- Nudą może nie wiało, ale zbyt wiele się znowu nie wydarzyło.
- No więc słucham.
- Pamiętasz Rick'a, tego chłopaka, który mieszkał na naszym osiedlu? - zapytał po chwili namysłu.
- Tego, który chciał przefarbować się z brązu na blond i skończył z zielenią na głowie?
- Tak, dokładnie tego. Wziął udział w jakimś konkursie talentów w domu kultury i nie uwierzysz, ale robi teraz karierę w Japonii. - odpowiedział i czekał, aż zacznę się śmiać.
- Nie pytałam o życie Zielonego Rick'a tylko o Twoje życie, głupku. - ze śmiechem uderzyłam go lekko w ramię. Przez chwilę jakby posmutniał.
- U mnie wszystko po staremu - powiedział. Nie odzywałam się, czekając na ciąg dalszy, więc kontynuował.
- Wciąż jestem tym samym Dan'em co półtora roku temu. Gadaliśmy przecież przez telefon, o wszystkich ważniejszych rzeczach wiesz. Nic się nie zmieniło - odpowiedział.
Daniel nie był w tej chwili za bardzo rozmowny więc przez resztę wieczoru oglądaliśmy filmy. Siedzieliśmy na czarnej, skórzanej sofie i zasłanialiśmy sobie nawzajem ze śmiechem oczy, kiedy w komedii pokazywana była jakaś scena łóżkowa.
Wszystko było tak jak kiedyś.
W Londynie naprawdę nic się nie zmieniło.
___________________________________________________________
Z góry przepraszam za wszystkie błędy interpunkcyjne, mój mózg chyba dzisiaj wyszedł na spacer i coś długo nie wraca. Pogubiłam się w kropkach i myślnikach, najmocniej przepraszam :c
Wybaczcie również, że tak krótko, nie chciałam jednak od razu całej akcji pakować w jeden (i w dodatku pierwszy) rozdział. Następny będzie dłuższy!
Mam nadzieję, że się Wam podobało i niebawem zapraszam na kolejny rozdział :D
~A
Przejeżdżaliśmy przez zatłoczone ulice Londynu przy akompaniamencie Kings of Leon. W tym mieście za każdym rogiem czaiło się jakieś wspomnienie. Z każdym przebytym metrem czułam się coraz bardziej... kompletna. Zupełnie jakbym wyjeżdżając do Hiszpanii zostawiła części siebie na każdej ulicy, a teraz zbierała je wszystkie do kupy i umieszczała z powrotem na swoim miejscu. Udzielił mi się nastrój Dan'a i cały czas się uśmiechałam. Zza szyby obserwowałam setki mijanych budynków, skrzyżowań, ludzi nieustannie spieszących się gdzieś. Kochałam to miasto. Moje miejsce na ziemi.
Jechaliśmy tak jakiś czas i nagle Smith oznajmił, że jesteśmy na miejscu. Wyszłam z samochodu i ujrzałam przed sobą duży wieżowiec, bardzo przeszklony. Pomalowany na czarno. Z elementami ciemnobrązowego drewna. I wielkim taraso-dachem. Zawsze chciałam mieć coś takiego. Zazdroszczę temu, do kogo należał.
Wspominałam już jak bardzo kocham minimalizm?
Szatyn wyjął z bagażnika moje walizki.
- Więcej nie mogłaś ze sobą zabrać? - rzucił sarkastycznie.
- Dbam o Twoje mięśnie. Bicepsy same się nie wyrobią. - odpowiedziałam również z udawanym sarkazmem i oboje się zaśmialiśmy. Potem poszłam za nim do mieszkania na najwyższym piętrze wieżowca. Kiedy otworzył drzwi, zaparło mi dech w piersiach.
Mieszkanie Dan'a było prawie całe biało-czarne, z szarymi dodatkami. Ściana w salonie była tak naprawdę od sufitu do podłogi jednym wielkim oknem. Obok okna znajdowały się, o Boże, drzwi. Drzwi na taras.
Więc to Smith był właścicielem tego ogromnego taraso-dachu.
W sumie jednak nie żałuję, że nocuję dziś u niego. Hej, Danny, znalazłam sobie miejsce do spania.
- Wybacz ten bałagan, tak to jest jak się odwiedza mieszkanie jakiegoś faceta znienacka. -rzucił zakłopotany chłopak.
- Ty chyba bałaganu nie widziałeś - odpowiedziałam.
Przez cały dzień opowiadałam mu o Hiszpanii, o tym jak wygląda moje cudowne, kolorowe życie w Alicante, o tym jak to jest kiedy jedziesz na uczelnię i zza szyby autobusu widzisz głęboki błękit morza. Wieczorem, kiedy w miarę zaspokoiłam apetyt na informacje chłopaka, oddałam mu pałeczkę.
- Twoja kolej.
- Moja kolej na co? - zapytał zdezorientowany.
- Opowiadaj co się działo gdy mnie nie było. Nie uwierzę jeśli powiesz, że wiało tutaj nudą.
- Nudą może nie wiało, ale zbyt wiele się znowu nie wydarzyło.
- No więc słucham.
- Pamiętasz Rick'a, tego chłopaka, który mieszkał na naszym osiedlu? - zapytał po chwili namysłu.
- Tego, który chciał przefarbować się z brązu na blond i skończył z zielenią na głowie?
- Tak, dokładnie tego. Wziął udział w jakimś konkursie talentów w domu kultury i nie uwierzysz, ale robi teraz karierę w Japonii. - odpowiedział i czekał, aż zacznę się śmiać.
- Nie pytałam o życie Zielonego Rick'a tylko o Twoje życie, głupku. - ze śmiechem uderzyłam go lekko w ramię. Przez chwilę jakby posmutniał.
- U mnie wszystko po staremu - powiedział. Nie odzywałam się, czekając na ciąg dalszy, więc kontynuował.
- Wciąż jestem tym samym Dan'em co półtora roku temu. Gadaliśmy przecież przez telefon, o wszystkich ważniejszych rzeczach wiesz. Nic się nie zmieniło - odpowiedział.
Daniel nie był w tej chwili za bardzo rozmowny więc przez resztę wieczoru oglądaliśmy filmy. Siedzieliśmy na czarnej, skórzanej sofie i zasłanialiśmy sobie nawzajem ze śmiechem oczy, kiedy w komedii pokazywana była jakaś scena łóżkowa.
Wszystko było tak jak kiedyś.
W Londynie naprawdę nic się nie zmieniło.
___________________________________________________________
Z góry przepraszam za wszystkie błędy interpunkcyjne, mój mózg chyba dzisiaj wyszedł na spacer i coś długo nie wraca. Pogubiłam się w kropkach i myślnikach, najmocniej przepraszam :c
Wybaczcie również, że tak krótko, nie chciałam jednak od razu całej akcji pakować w jeden (i w dodatku pierwszy) rozdział. Następny będzie dłuższy!
Mam nadzieję, że się Wam podobało i niebawem zapraszam na kolejny rozdział :D
~A
Heuheuheuheu.
OdpowiedzUsuńU r late.
xd
UsuńOooo! Dobrze, że wysłałaś mi swój blog! To ja - Alicja aka Alice od bastille-ff.blogspot.com, która bardzo polubiła twoje ff i będzie cierpliwe czekać na resztę (żartuję, nie ma mowy o cierpliwości, ale udaję, ż ejstem taka dorosła i poważna... co mi jak zwykle nie wychodzi... moje 18 lat leży w rowie, a ja zachowuję się jak 7-latka ._. przepraszam)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się twój styl pisania. I charakter Dana (nawet jeśli jeszcze kompletnie nei znam). O Alice nie będę się na razie wypowiadać, bo ona jest całkowitą niewiadomą, ale ten związek z Fernando mnie rozwala. Pan Wspierajmy Lokalne Porstytutki. A po za tym, jest moją imienniczką i imienniczką mojej bohaterki, więc chyba nie mogę jej nie kochać, nie? :D
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńO rany rany dziękuję!!!
UsuńDan, którego stworzyłam sobie w głowie, rzeczywiście ma świetny charakter. Taki pocieszny śmieszek, hahah.
Cieszę się, że udało mi się Cię rozśmieszyć tym całym Fernando :D
Dziękuję za komentarz, jejejejejej! <3
~A