sobota, 25 października 2014

#5

DotegorozdziałuniepasujechybażadnapiosenkaBastille,przepraszam
Alice
          Szłam zanieść papiery na uniwerek gdy nagle zaczepiłam o coś ramieniem. Nie, chwila, to moje ramię o coś zaczepiło. Konkretnie o czyjąś rękę.
Ktoś mnie szarpnął za ramię. Czy to ten moment kiedy gwałciciel napotyka swoją przyszłą ofiarę, a ona zaczyna uciekać?
- Alice Winters - stwierdził mój oprawca. W sumie miał seksowny głos więc może moja śmierć nie będzie taka obrzydliwa. Twarzy tragicznej też nie miał. Hmm.
- A pan to... - zaczęłam.
- No stara, nie udawaj że mnie nie pamiętasz! - krzyknął facet (a może raczej chłopak) i rozpromienił się. Wiedziałam, że nie ma złych zamiarów. On nawet nie wyglądał na gwałciciela.
- Przykro mi, ale nie... - odpowiedziałam. Mój rozmówca odchrząknął, ukłonił się, powiedział - Vince Carlton - i... o matko, pocałował moją dłoń jak gentlemani w dawnych czasach. - Chodziłem z Tobą do liceum - dodał. No jasne, teraz go poznałam. Ulizana fryzura, garnitur, pantofle i walizka w ręce. Vince Carlton, najlepiej zapowiadający się businessman wszech czasów - nawet jeśli dopiero w tym roku miał zacząć studia. Skończył liceum rok później niż ja, co wcale nie powstrzymywało go od zarywania do koleżanki ze starszej klasy. Prawdę mówiąc, miałam nadzieję że już mu przeszło.
- Wyglądasz lepiej niż kiedykolwiek, Alice - powiedział. Jednak mu nie przeszło. Cholera.
- Na pewno. Co tu robisz, Vince? - zapytałam chłopaka.
- Składam papiery na uniwerek, of course. Powinienem raczej zapytać co TY robisz tu, w Londynie. W całej szkole nauczyciele gadali o tym jak to są dumni z uczennicy, która dostała się na taki dobry uniwersytet za granicą. Nie powinnaś być w Hiszpanii?
- Wróciłam, yyy no wiesz, na wakacje, nie? - odpowiedziałam. Carlton spojrzał na mnie od stóp do głów, zatrzymując wzrok na niesionej przeze mnie teczce. Ale wpadłam.
- A w tej teczce pewnie niesiesz listę zakupów? - zapytał sarkastycznie.
- No dobra masz mnie, przeprowadzam się na stare śmieci i składam papiery na uniwerek. Tyle informacji Ci wystarczy?
- Wolałbym wiedzieć o Tobie więcej, ale od czterech lat znam tylko Twój ulubiony zespół, kolor, potrawę, napój, miejsce zamieszkania, kod pocztowy, konto w banku, numer buta... Powód przeprowadzki chyba nie jest jeszcze informacją dla mnie.
- ... ZNASZ MÓJ NUMER BUTA? - zapytałam zszokowana.
***
          Na szczęście opuściłam uniwersytet szybciej niż Vince. Profilaktycznie jednak podbiegłam kawałek drogi, żeby uniknąć ewentualnego kolejnego zasypania pytaniami, komplementami i Bóg wie czym jeszcze. Poczułam krople wody na twarzy i przeklęłam londyńską pogodę. Założyłam dzisiaj płaszcz bez kaptura. Musiałam być bardzo niewyspana, sprawdzając pogodę przed wyjściem.
W kilka minut później zaczęło porządnie lać - i mówię to ja, przebywająca w Anglii 24 godziny na dobę. Trzęsłam się jak galaretka. 
Skarciłam się za tę myśl, bo aż zaburczało mi w brzuchu. Cholerny budżet studenta. Większość pieniędzy wydałam na noclegi w motelu. Chyba czas powiedzieć rodzicom, że wróciłam, ścierpieć kilka awantur ale przynajmniej mieć codziennie śniadanie, obiad, kolację i nawet przekąski. 
Porzucając rozmyślania o jedzeniu, wbiegłam pod daszek - jeden z tych, które montuje się np. nad wejściami do barów usytuowanych na parterach budynków mieszkalnych. Oparłam się o ścianę i poleciałam do tyłu. Ściana okazała się drzwiami. Dobra wiadomość była taka, że się nie przewróciłam. Zła wiadomość - właśnie dosłownie poleciałam na Vince'a Carlton'a. 
- Alice! Dlaczego tak szybko uciekłaś? Już się martwiłem, że więcej z Tobą nie pogadam, ale spadłaś mi z nieba... Chociaż w sumie to chyba z chmury, bo jesteś mokra jak pies. Chcesz kawy? - Już miałam odmawiać, kiedy dodał - Ja stawiam. 
Nie trzeba mnie było dłużej namawiać. Nie to, że lubiłam żerować na innych, ale kurczę - nie wyspałam się i przemokłam do suchej nitki, a gość proponował darmową kawę. Kto normalny by odmówił? 
Jako, że Vince wiedział o mnie prawdopodobnie więcej niż ja sama, zamówił mi najlepszą na świecie mochę, i to dużą mochę. Naprawdę aż tak było po mnie widać zmęczenie? 
- Mamy kawę, więc możesz zacząć opowiadać - powiedział, kiedy usiedliśmy przy stoliku pod oknem. 
- Nie ma o czym - odpowiedziałam, kiedy on pociągnął łyk swojej latte. 
- Jak to nie? 
- A jest?
- A nie ma?
- No nie ma.
- Jest. Możesz na przykład opowiedzieć jak Ci minął ten rok w Hiszpanii. 
Mógł nie zadawać tego pytania. 
- Fantastycznie - odpowiedziałam i zaczęłam opowiadać jakąś historyjkę wymyśloną na biegu. Nie chciałam być niemową - w końcu dostałam darmową kawę. Wypicie dużej kawy wymaga przecież chwili czasu, a nie chciałam przesiedzieć tam w ciszy patrząc na przemian na Vince'a i za okno. Mówiłam coś o pogodzie, plaży, słońcu sratatata. Zmyślałam, a Carlton wydawał się być zadowolony tym, co słyszał. 
W pewnym momencie za oknem zobaczyłam wysokiego chłopaka, który rozdawał ulotki każdemu napotkanemu przechodniowi. Nie był "rozdawaczem" ulotek zatrudnionym przez jakąś firmę - rozdawał kartki, które ktoś wcześniej ręcznie wypisał. Wyglądał na bardzo zdeterminowanego. Aż smutno było widzieć, jak te ulotki rozmiękają na deszczu. Spojrzałam na Vince'a, który był w trakcie pasjonującej opowieści o swoim ostatnim roku w liceum, a gdy odwróciłam wzrok z powrotem w stronę okna, chłopaka z ulotkami już tam nie było. Chwilę później ktoś wszedł do kawiarni i bez pardonu głośno zapytał, czy jest tu jakiś człowiek zainteresowany dołączeniem do zespołu jako wokalista bądź klawiszowiec. Przeprosiłam Vince'a, porwałam ulotkę od tego chłopaka i niewiele myśląc, wybiegłam na deszcz. 
Zdyszana i zmoczona, w końcu dotarłam do mieszkania Dan'a. 
______________________________________________________________________
Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko rozdziałom o takiej długości, ale jeśli nawet to obiecuję, że po zapychaczach będzie się działo i jest na co czekać. :D 
Dziękuję wszystkim za komentarze - nie macie pojęcia, jak miło jest wiedzieć, że ktoś jednak czyta wasze wypociny w internetach ^^ 
~A

piątek, 17 października 2014

#4

How am I gonna get myself back home? 
Alice
          Zawsze były takie momenty w moim życiu, kiedy musiała spaść na mnie fala pesymizmu i przez kilka dni zwyczajnie wpadałam w doła. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie z niego wyciągał, zawsze jakoś samo mi przechodziło. Słuchałam smutnych piosenek, nie zakładałam kaptura kiedy zaczynało padać, siedziałam godzinami w parku tępo patrząc w przestrzeń i było mi z tym dobrze. Wiedziałam, że te wydarzenia muszą mieć miejsce i musi przez chwilę być beznadziejnie żeby potem mogło znów być okay. 
Przechadzałam się więc ulicami Londynu całkowicie odcięta od świata przez słuchawki. Przy akompaniamencie melancholijnego głosu Keaton'a Henson'a szłam po prostu przed siebie. Moje oczy przeciekały jak nasączona zbyt dużą ilością wody gąbka ale przynajmniej nie szlochałam już tak jak wczorajszej nocy. 
Nie wiedziałam co myśleć. Miałam nadzieję, że wyżalenie się Danowi w jakiś magiczny sposób uwolni mnie od ciężaru ostatnich wydarzeń, ale oczywiście tak się nie stało. Bo dlaczego cokolwiek kiedykolwiek miałoby iść po mojej myśli? 
Jakby tego było mało, bałam się wracać do domu. Matka na pewno zrobiłaby mi awanturę życia pod hasłem: "A nie mówiłam?", zamknęła w czterech ścianach, zamontowała kraty w oknach i pewnie załatwiła indywidualne nauczanie żeby mieć nade mną pełną kontrolę. Wstydziłam się tam pojechać i przyznać, że miała rację.
W takim stanie nie miałam prawa znaleźć jakiegoś racjonalnego wyjścia z sytuacji, ale za to znalazłam wejście do baru.
Kij z budżetem studenta. Chcę się napić.
Poprosiłam barmana o najtańszego drinka, jakiego znalazłam w menu, i zagłębiłam się w rozmyślaniach o Fernandzie.
***
Dan
          Leżałem na sofie z notesem i długopisem, a w moje głowie kłębiło się mnóstwo słów. Powrót Alice przełamał moją zapaść twórczą. Przelewałem na papier moje myśli. A myślałem cały czas o tej drobnej szatynce i o tym dupku, który zabawił się jej uczuciami.
- All you want is someone onto whom you can cling, your mother warned of strangers and the dangers they may bring... - zacząłem szeptać do samego siebie, a potem szybko zapisywałem.
-  Your dreams and memories are blurring into one, the seams which hold the waking world have slowly come undone... 
You'll come undone... 
Rzuciłem notes na stół i pobiegłem do fortepianu.
          Nawet nie zauważyłem kiedy się ściemniło. Z muzycznego transu wyrwał mnie dźwięk smsa. Sięgnąłem po telefon.
Od: Alice
Wpuścisz mnie? 

Nie zakładając nawet butów wypadłem z mieszkania i zbiegłem po schodach. Za drzwiami bloku stała moja przyjaciółka. Ubrana na czarno, jak zwykle. 
- Czarownica wraca z sabatu? - rzuciłem, kiedy weszła na klatkę. Uśmiechnęła się i przytuliła mnie na powitanie. 
- Kto jak kto, ale Ty nie powinieneś wypowiadać się na temat mojego ubierania się na czarno, panie all black outfit of the day - odpowiedziała, patrząc na moją klatkę piersiową. Zaintrygowany przejrzałem się w lustrze na ścianie korytarza. Ach, faktycznie. Miałem dzisiaj mój ulubiony czarny t-shirt z napisem I KILLED LAURA PALMER, czarne spodnie i czarne conversy. No tak. 
Weszliśmy do mieszkania i zapytałem Alice czemu wpadła. 
- Pamiętasz jak chciałeś obejrzeć ze mną Twin Peaks? - zapytała. Oczywiście, że pamiętałem. Od gimnazjum chciałem obejrzeć z nią mój ulubiony serial, nawet jeśli znałem go już na pamięć. 
- Jasne. 
- Skoro masz nawet na sobie fanowską koszulkę, co powiesz na nocny maraton? 
- Kochana, tego jest 30 odcinków. Plus film. 
- No dobra, ale pierwszy sezon chyba zdążymy obejrzeć w jedną noc? - zapytała z nutą nadziei i nutą obawy w głosie. Nie chciała jeszcze wracać do domu. 
- Zdążymy, siadaj. Pójdę po płyty - odpowiedziałem po chwili ciszy. Dobrze wiedziałem, że nie wyrobimy się w jedną noc. Nie chciałem jednak skazywać tej biednej dziewczyny na nocowanie w jakimś starym motelu, gdzie opłata za jeden nocleg i tak bardzo naruszyłaby jej budżet. Wiedziałem też, że prawdopodobnie w połowie sezonu szatynka zaśnie, ale, cholera, znamy się od piaskownicy. Może u mnie zostać do kiedy chce. 
Tak jak podejrzewałem, ok. 1:30 nad ranem Alice poległa. Przeniosłem ją na łóżko i przykryłem kocem, a sam wróciłem do fortepianu. Mój wzrok padł na płytę z nagranymi odcinkami Twin Peaks. Przed oczami stanął mi obraz Laury Palmer. Złapałem długopis i zacząłem pisać.
Walking out into the dark 
Cutting out a different path 
Led by your beating heart
All the people of the town
Cast their eyes right to the ground
In matters of the heart
The night was all you had
You ran into the night from all you had
Found yourself a path upon the ground
You ran into the night, you can't be found...

_____________________________________________________________
Przepraszam, że tak krótko, ale nie macie pojęcia jak ciężko mi było napisać ten rozdział. Mam zaplanowane multum rozdziałów i w niektórych miejscach dziury, które trzeba będzie czymś zapełnić, i to coś jest właśnie zapełnieniem takiej dziury. 
Przepraszam też, że tak długo nic tutaj nie było. Na swoją obronę mam to, że rozkładałam akcję na całego fanfica, nauka pozbawiła mnie wolnego czasu i piszę dopiero teraz, bo mam zapalenie krtani i kilka wolnych dni. 
Jako rekompensatę postaram się szybciej dodać następną część :) 
Lecę oglądać Twin Peaks!